Truizmem jest powtarzanie, że wychowanie bez dawania własnego przykładu nie ma większego sensu . Ale odwoływanie się do autorytetu nie zawsze musi wiązać się z codziennym oddziaływaniem pedagogicznym.
W dawnych domach szlacheckich ojciec zazwyczaj nie uczestniczył w formowaniu charakterów najmłodszych. Pater familias miał obowiązki poza domem (czy to polityczne, czy biznesowe). Edukacją najmłodszych zajmowały się na ogół guwernantki, które przesiadywały z dziećmi od rana do wieczora i to one miały dawać dobry przykład.
Bywało, że ojciec widywał się z dziećmi raz na tydzień lub jeszcze rzadziej. A nawet, gdy częściej przebywał w domu, to nie zajmował się bezpośrednio nimi. Widział je głównie przy posiłkach, a i to nie zawsze.
Dystans i wyznaczanie kierunków
Nie twierdzę, że nie miał serdecznej relacji z synem czy córką. Jednak na podstawie przeczytanych wielu wspomnień przedstawicieli rodzin szlacheckich zaryzykuję twierdzenie, że częściej starał się zachować pewien dystans i nie okazywać, tak właściwej dzisiejszym czasom, histerycznej-emocjonalności w relacjach z dziećmi.
Pan domu zajmował się raczej wyznaczaniem kierunków edukacji: zatrudnianiem takiej a nie innej guwernantki, wyborem szkół, studiów itp.
Gdy rodzice tracą cierpliwość…
Taki układ był bardzo korzystny dla samego wychowania. Współcześni rodzice mają problem z tym, że nie udaje im się zawsze być doskonałymi. W wielu codziennych sytuacjach tracą cierpliwość czy okazują inne słabości. W związku z tym łatwo im postawić zarzut obłudy czy braku konsekwencji.
Dodatkowo „postępowa” atmosfera wychowawcza sprawia, że nie mają wyjścia, jak tylko podlizywać się dzieciakom i stosować różne psychologiczne triki, aby te zechciały łaskawie ich posłuchać. Bo autorytetu z urodzenia, w tradycyjnym rozumieniu, już nie mają.
Tamten model wychowania był wolny od tego typu problemów. Oczywiście nie chodzi o to, by utrzymywać jakieś zakłamanie odnośnie zachowania rodziców. Dorosłe dzieci i tak wcześniej czy później zrozumieją, że rodzice są tylko ludźmi i mają swoje słabości. Jednak małe dzieci, a jeszcze bardziej te w okresie dojrzewania, niekoniecznie muszą to rozumieć.
Z pewnego oddalenia
W opisywanym modelu ojciec był tym, który kierował dorastaniem dzieci, jakby z pewnego oddalenia, dystansu. Dlatego na ewentualne problemy patrzył bez emocjonalnego skrzywienia.
Syn/córka mieli poczucie, że ktoś, choć na co dzień nieobecny, czuwa nad jego/jej życiem, co ugruntowywało ojcowski autorytet. Ponadto ten autorytet opierał się na łasce stanu, a ta pochodziła od Boga. Maluchy o tym wiedziały.
Co z tego modelu da się zastosować dzisiaj?
Powiedzmy sobie szczerze – niewiele. Z dwóch przyczyn: po pierwsze musimy dysponować odpowiednią gotówką, aby wynająć wychowawców i edukatorów dla swoich dzieci.
Po drugie – atmosfera wychowawcza jest tak zatruta modernistycznymi i postmodernistycznymi ideologiami pedagogicznymi, że niekoniecznie będziemy zrozumieni przez współdomowników i inne osoby, gdy zechcemy go wprowadzać w życie. A to może zadecydować o braku pozytywnych efektów naszych działań.
Można próbować zwrócić większą uwagę na zachowanie pewnego rozumnego dystansu w relacjach z podopiecznymi, co sprzyja budowaniu tradycyjnie rozumianego autorytetu.
Powadze i tajemniczości nie służy ciągłe żartowanie, wygłupianie, infantylizowanie swoich zachowań. Nie namawiam do popadania w drugą skrajność – ponuractwo. Niemniej chodzi o to, by pamiętać, że jesteśmy rodzicami, a nie kolegami.
Przede wszystkim dzieciom powinniśmy nieść pomoc i realne wsparcie, a nie popadać w emocjonalne histerie (od wylewnego okazywania pozytywnych uczuć po nienawistne krzyki i groźby). Na pierwszym miejscu ma być zawsze konsekwencja.
Po drugie – powinniśmy stworzyć atmosferę, w której autorytet będzie doceniany. Na to składa się wychowanie patriotyczne, religijne, a także ciągłe tłumaczenie dzieciom, jaką rolę pełnią w ich życiu rodzice oraz wychowawcy.